Gwizdek sędziego Mariusza Złotka rozpoczynający sobotni mecz Wisły Płock z Arką powinien zabrzmieć w uszach podopiecznych Ireneusza Mamrota jak ostatni dzwonek w walce o Ekstraklasę. A właściwie gong. Powiedzmy sobie szczerze – tu nie jest potrzebny cud, tu jest potrzebny szereg cudów. Arkowcy znaleźli się w miejscu z rodzaju tych, o których mówi się ,,tam, gdzie diabeł mówi: dobranoc”. Przypomina im o tym wszystko dookoła – począwszy od tabeli, skończywszy na stadionie w Płocku, pamiętającym XIII-wieczne najazdy krzyżackie. Oby żółto-niebiescy przechytrzyli próbującego ich uśpić diabła i obudzili się do życia.
Trzeba jednak oszukać nie tylko diabła, ale też Wisłę Płock. Grę ekipy z Mazowsza w tym sezonie idealnie oddaje jedno proste słowo - ,,sinusoida”. Po beznadziejnym początku sezonu, kiedy Nafciarze okupowali nawet strefę spadkową, przyszedł okres boiskowego prosperity, a podopieczni Radosława Sobolewskiego (który stosunkowo szybko zastąpił na stanowisku trenera Leszka Ojrzyńskiego) wygrali osiem z dziewięciu meczów (w tym sześć z rzędu) i w pewnym momencie byli nawet liderem Ekstraklasy. Potem jednak tryby w płockiej maszynie się zacięły, a zespół ugrzązł w środku tabeli – w rywalizacji bez ambicji pucharowych, ale i bez widma spadku. Tak się wydawało przynajmniej do wybuchu pandemii koronawirusa. Przymusowa pauza ligi wybiła bowiem Nafciarzy z uderzenia. Po powrocie do gry Petrochemia u siebie przegrywała z Koroną 1:4 i Śląskiem 1:2, a na wyjazdach remisowała 2:2 z Jagiellonią i 1:1 z Cracovią. Ledwie dwa punkty w czterech spotkaniach spowodowały, że drużyna Sobolewskiego znalazła się w dolnej ósemce Ekstraklasy, a w niej wszystko się przecież może zdarzyć (casus Podbeskidzia z sezonu 2015/2016, kiedy Górale najpierw minimalnie polegli w walce o górną połowę tabeli po 30. kolejkach, a potem przegrali niemal wszystko w fazie finałowej i opuścili szeregi najwyższej klasy rozgrywkowej). Tak czy inaczej, Wisła plasuje się w tym momencie na 12. miejscu w tabeli i ma 8 punktów przewagi nad strefą spadkową. Dużo? Z pewnością wydaje się to zaliczka bezpieczna, ale w przypadku dwóch czy trzech porażek z rzędu optyka może już być zupełnie inna. W sobotę żółto-niebiescy spotkają w szeregach płocczan starych znajomych – wychowanek Arki Maciej Ambrosiewicz nie ma większych szans na wybiegnięcie w wyjściowym składzie, ale można w nim oczekiwać Michała Marcjanika, Mateusza Szwocha (gol w poprzedniej kolejce i lądowanie w jedenastce tej serii gier) czy Piotra Tomasika (asysta przy trafieniu ,,Bani” przed tygodniem). Mimo upływu czasu największym zagrożeniem w jedenastce Wisły pozostają jednak dwaj piłkarze doskonale znani w naszej lidze. Wokół występu Dominika Furmana w spotkaniu z Arką pojawiały się w tygodniu pewne wątpliwości, bowiem niektóre źródła podawały informację, jakoby środkowy pomocnik otrzymał w starciu z Cracovią czwartą żółtą kartkę w sezonie. Jest to jednak nieprawda, a playmaker Wisły będzie do dyspozycji Sobolewskiego. Z kolei o Giorgim Merebaszwilim również było ostatnio głośno, a przyczynę stanowił hulający po internecie filmik z potyczki z Pasami, na którym widać, jak Gruzin kompletnie nie angażuje się w grę i zupełnie nie jest zainteresowany walką o piłkę, mimo że krakowianie rozgrywają ją w jego strefie boiska. Skrzydłowego Wisły z pewnością czekała pomeczowa reprymenda od trenera Sobolewskiego, jednak cała historia nie powinna wpłynąć na wybiegnięcie Merebaszwilego w podstawowym składzie Nafciarzy. Dlatego Arkowcy muszą skupić się w sobotę na neutralizacji zarówno Furmana, jak i gruzińskiego pomocnika. Warto też wspomnieć o fakcie, że następna kolejka czeka wszystkie drużyny Ekstraklasy w środku tygodnia, a Wisła już we wtorek rozegra na wyjeździe niezwykle istotne – pod kątem lokat w tabeli i zapasu punktowego nad strefą bezpośredniego zagrożenia – spotkanie z jej imienniczką z Krakowa. Tymczasem zagrożonych pauzą w tym pojedynku z powodu nadmiaru żółtych kartek jest aż ośmiu podopiecznych Sobolewskiego – Szwoch, Ambrosiewicz, Tomasik, Furman, Merebaszwili, Angel Garcia, Suad Sahiti i Alan Uryga. Płocczanie mają więc swoje problemy. Okolicznością pozytywną dla nich jest z kolei powrót kibiców na trybuny, który nastąpi w najbliższej kolejce Ekstraklasy. Na stadion im. Kazimierza Górskiego będzie mogło jednak wejść tylko 750 kibiców – taka decyzja została umotywowana rozpoczęciem prac przygotowawczych pod modernizację obiektu.
Arka jednak powinna patrzeć przede wszystkim na siebie. I warto to napisać bardzo wyraźnie, bo tym, co najbardziej budzi wątpliwości kibiców po meczu z Wisłą Kraków, jest zaangażowanie piłkarzy w spotkaniu o wszystko. Połowa pierwszej jedenastki w poprzednią niedzielę była myślami gdzie indziej, a za Arkę na pewno nie chciała umierać. Pierwszym warunkiem podtrzymania marzeń o Ekstraklasie jest zmiana tego czynnika. Zawodnicy muszą dać z siebie nie 100, a 200%. Czy stać ich na taki zryw? Wierzymy w umiejętności motywacyjne Ireneusza Mamrota i w jego pomysł na drużynę. Choć trzeba przyznać, że szkoleniowiec gdynian ma ostatnio duży ból głowy spowodowany ubytkami kadrowymi. Zwłaszcza w środku pola żółto-niebieskich pojawiła się potężna dziura. Kontuzjowany do końca sezonu jest Adam Deja, a Marko Vejinović wciąż nie wznowił treningów po urazie mięśniowym z meczu z Legią i szanse na jego występ w Płocku są zupełnie minimalne. W tygodniu kontrakt z Arką rozwiązał Nemanja Mihajlović, a przy Łukasiewicza nie zagra również Oskar Zawada, którego ograniczają zapisy kontraktowe. W efekcie bieda zagląda Arkowcom w oczy na wszystkich pozycjach oprócz bramki. Trzeba jednak walczyć do końca mimo niesprzyjających warunków. W sobotę, by zwyciężyć – a interesuje nas tylko i wyłącznie zwycięstwo, żaden remis nie wchodzi w rachubę – do znaczącego skoku cech wolicjonalnych w porównaniu do meczu z Wisłą należy dołożyć przypilnowanie skrzydeł Wisły i skuteczność pod bramką Krzysztofa Kamińskiego, który zastąpił w bramce płocczan fatalnego Thomasa Daehne (w przypadku Niemca po prostu miarka się przebrała, a błędów było zbyt dużo).
Zabawa się skończyła. Mówiliśmy o tym już od kilku kolejek, ale tym razem naprawdę podopiecznych Mamrota czeka ostatni dzwonek w walce o utrzymanie. Zwycięstwo pozwoli zmniejszyć stratę do Nafciarzy do sześciu punktów i dołożyć węgielek do ledwo tlejącego się, ale wciąż tlejącego, ognia w kominku. Brak zwycięstwa będzie już właściwie jednoznaczny z degradacją i budowaniem drużyny na I ligę. Chcemy wciąż wierzyć w cud. Arkowcy w sobotę powalczą o odgonienie demonów i widma spadku. Diabeł chce nam powiedzieć ,,dobranoc” i zgasić światło, ale oby dostał tylko ogarek. Gramy do końca, Areczko, gramy do końca!
Przewidywane składy:
Wisła: Kamiński – Michalski, Marcjanik, Uryga, Garcia – Merebaszwili, Rasak, Furman, Szwoch, Tomasik – Sheridan.
Arka: Steinbors – Zbozień, Helstrup, Marić, Marciniak – Młyński, Danch, Kopczyński, Nalepa, Jankowski – Schirtladze.